Dużo sobie obiecywałem po tej książce. Lista nagród jakie otrzymała, porównania do „Drogi” McCarthego. Naprawdę narobiło mi to apetytu. Pomimo chronicznego ostatnio braku czasu połknąłem książkę w trzy dni (chociaż de facto przy odrobinie samozaparcia można by ją przeczytać w jeden). Na świeżo po lekturze mogę śmiało powiedzieć – warto. Nagrody jak najbardziej zasłużone. A co do porównań do „Drogi” myślę, że nie są do końca trafione. Owszem i tu i tu mamy świat po zagładzie, w obu książkach mamy przerażającą samotność bohatera, zdziczenie obyczajów i cały ten postapokaliptyczny stuff jednak wrażenia z obu pozycji są jak dla mnie mocno rozbieżne. „Droga” była straszliwie ponura, nie było tam w zasadzie cienia radości i nadziei. Była to jedna z takich lektur, która zostawia mocny ślad na psychice (żeby nie powiedzieć ranę). Gwiazdozbiór jest inny, jest smutny to fakt, nie raz człowiekowi się łezka w oku zakręci podczas lektury, ale daje inne wrażenia, jest tu cały czas coś pozytywnego, momentami lekkie elementy humorystyczne, jest po prostu jakaś nadzieja. Styl pisania jest bardzo specyficzny, trzeba się w niego wczuć. Trochę taki strumień świadomości połączony z wypięciem się autora na interpunkcję. Refleksje po zakończeniu ostatniej strony, pozostawiają człowieka z uczuciem pustki i jakiejś tęsknoty. Szczerze polecam, z zaznaczeniem, że nie jest to książka dla każdego. Niektórych może zmęczyć, albo znudzić, mnie osobiście urzekła, szkoda, że taka krótka.
Mój błąd polega na tym, że najpierw zobaczyłem film. Film, który urzekł mnie w 100% swoją rozbudowaną, wielowątkową fabułą i rozmachem efektów specjalnych. W filmie mnóstwo jest odniesień do buddyzmu, holocaustu, roi się od przeróżnych smaczków, które można wyszukiwać za każdym razem gdy odtwarzamy ten obraz ponownie.
Po obejrzeniu filmu od razu wklepałem w google "Atlas chmur". I co? Oczywiście na podstawie książki. Jak najszybciej się dało zdobyłem papierowy egzemplarz dzieła Davida Mitchella.
No i po skonsumowaniu 544 stron mogę stwierdzić, że... Mam mieszane uczucia. Może to wina tego, że film dość wiernie oddaje fabułę (nie było więc zbyt wielu momentów zaskoczenia) , może dlatego, że nawet doskonały film zazwyczaj do pięt nie dorasta drukowanemu oryginałowi (a tu film osiągnął poziom równie wysoki). Nie wiem, w każdym razie książka nie powaliła mnie na kolana, aż tak jak się spodziewałem. Nie żebym był rozczarowany, absolutnie. Każda minuta spędzona z tą książką była dobrze spożytkowana. Polecam każdemu, zaklinam tylko - najpierw książka, potem film. Swoją drogą to jeden z dwóch, czy trzech przypadków w których książkę stawiam na równi z filmem.
Douglas Coupland (z książki Poddani Microsoftu)